W sztafetowych koszulkach z flagą Algierii dwunastoosobowa ekipa pod wezwaniem Kazika szczęśliwie wylądowała na terytorium Tunezji. Od razu, już na lotnisku, czekała na nas pomoc w postaci policjantów incognito, którzy zorganizowali nam przepyszne jedzenie sousse (kuskus i tajin) i transport prosto do oddalonego o ok. 300 km na południe Gabes. Tam, w świetle latarni i czołówek, na terenie internatu szkoły sportowej sprawnie złożyliśmy wszystkie rumaki i najedliśmy się w lokalnym fast-chapati barze.
Pierwszy rowerowy dzień rozpoczęliśmy od synchronizacji sprzętu i ekipy.
Na trasie, ni stąd ni zowąd, pojawił się kamerzysta lokalnej telewizji a ludzka życzliwość i szacunek do rowerzysty pozytywnie nas zaskoczyły: mamy za sobą pierwszy, niezapomniany nocleg w dziczy, na skraju kanionu, gdzie przy pełni księżyca i rozpalonym ognisku odbył się integracyjny wieczorek. Ku naszemu zdziwieniu z miską gorącego kuskusa z warzywami pojawił się chłopiec z ojcem. To była dla nas powitalna uczta.
Kolejnego dnia przywitała nas wichura targająca naszymi namiotami.To był prawdziwy rowerowy chrzest. Pod górkę, pod wiatr i piachem w oczy. Łatwo nie było. Za to widoki otwartych przestrzeni ze zdobywanych szczytów wynagradzały wszystkie znoje. Jedną z atrakcji tego dnia było odwiedzenie Ksaru w Metameur, czyli XVII-wiecznej berberyjskiej wioski-twierdzy o bardzo charakterystycznym stylu zabudowy. Poczuliśmy się tam jak w domu.
Obecnie czyści i najedzeni oczekujemy na pozostałe cztery osoby naszej ekipy w Medenine, aby jutro skoro świt już w komplecie ruszyć na podbój SAHARY!!!
Pozdrowery :-)))
[Agnieszka Grudowska]
więcej Was, więcej zdjęć
Dziś są w: Ksar Ghilane, Kebili, Tunisia
Stasiek, jedziesz! Jedziesz!
ps. Miło by było gdybyście wrzucili namiary GPS położenia (google maps link) 🙂
Zazdrości się Michał, co? :)) A trzeba było nie ściemniać, że nóżka boli i jechać… :)))
Kochani – powodzenia!!! 🙂 Ja niestety musiałam zostać w domku z moim brzusiem 😉
Tacy to pożyją:]