Trochę zimy trochę lata

To huśtawka temperatur, z którą mamy do czynienia każdego dnia.

Rano – zima: szron na zewnątrz, a więc i na karimacie Piotrka, który upodobał sobie spanie pod chmurką. Szron na namiocie dziewczyn. Muezini nawołują, powoli trzeba wstawać. Odpalanie kuchenki. Rok 1979, prod. PRL. Choć czasami się zapali, w sensie cała stanie w płomieniach i trzeba ją gasić, to działa i to się liczy. Bo rano trzeba zacząć dzień od zaparzenia herbaty z wczorajszych fusów.

Pijemy rozgrzewającą herbatę, a tym czasem nadchodzi wiosna, by po godzinie zamienić się w lato – ściągamy kolejne warstwy odzieży, a temperatura w końcu zatrzymuje się na dwudziestu-kilku stopniach w cieniu. I to jest właśnie moment, kiedy wsiadamy na rowery.

Podjazd. Od Agadiru nad morzem na przełęcz, na której byliśmy wczoraj. 2047 m n.p.m. – nie powiem, trochę się napociliśmy. Widoki i zjazd wszystko nam wynagrodziły.

Miła sytuacja – po zjeździe z jednej z licznych przełęczy robimy odpoczynek na granata. Na zjedzenie owocu w sensie. Stoimy pod jakimś dziwnym budynkiem – zamek czy co? – grunt, że rowery można oprzeć. Nagle pojawia się samochód z napisem Asosasią (po francusku, ale u nich pisze się inaczej niż się mówi ale jak się pisze tego nie wie nikt oprócz samych Francuzów, jak się mówi wiem – to piszę) i wyskakuje z niego przesympatyczna istota – dziewczyna o imieniu Latifa. Zaprasza nas na herbatę z macierzanką, kawę (tak, one tu często występują razem – najpierw pije się herbatę dla rozgrzewki, a potem kawę na deser) i podpłomyki do owego zamku. Pokazuje nam pomieszczenia – szwalnię i salę komputerową. Samorząd wybudował ten budynek, by uczyć kobiet nowych fachów, a przede wszystkim zarabiania pieniędzy. Mężczyźni wyjechali, kobiety zostały. Całe wsie bez facetów.

Gdy maczamy podpłomyki w oleju z występującego tylko tutaj Agaru, Latifa opowiada nam, że tutejsza ludność to Berberowie. Mówią między sobą po berberyjsku, w szkole jeden przedmiot prowadzony jest po francusku więc i ten język jest tu znany. No i oczywiście arabski. Angielskiego nie uświadczysz.

Wczoraj były urodziny Gosi – świętowaliśmy je pijąc herbatę (marokańska whisky), kawę (marokańska wódka) i odwiedzając lokalną restaurację, gdzie zjedliśmy Zupę (piszę z wielkie litery, gdyż w Maroku jest tylko jedna zupa, za to bardzo dobra) oraz cukiernię.

Obecnie znajdujemy się w Tafrout, będziemy kierować się dalej na SE.

Sakwy już prawie spakowane, ruszamy dalej, a Wam w zamian za tą przykrótką relację rzucamy garść zdjęć…

Jeden komentarz / One Response to “Trochę zimy trochę lata

  1. maciek k. pisze:

    Czasami dech zapiera, jestem pod wrażeniem tak opisów jak i zdjęć – i trochę(!) Wam zazdroszczę, bo co włóczęga to włóczęga, nie ważne czy na wielbłądzie, rowerze czy kajaku. Pozdrawiam i “trzymam kciuki”.

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV