Między Saharą a Kongo – Szczucin-Nowa Dęba-Zaklików-Zakrzówek

Między Saharą a Kongo

czyli rzecz o wampirach, jacuzzi i pierożkach ze szpinakiem

W Szczucinie skład powiększył się o dwie Kaśki, znajome Elizy Czyżewskiej. Poznaliśmy się z nimi na korytarzu, jak właśnie wychodziły spod prysznica z remizy – ha! Prysznic! To dobrze wróżyło. Przed pokazem Kaspra zjedliśmy jeszcze kiełbaski, a potem już tylko wieczór z filmami, zdjęciami i opowieściami z Libii. Bardzo nas ucieszyła liczna reprezentacja Szczucinian, przyszedł też jeden pan z Rowertourem pod pachą i dwójką synów, młodych kolarzy. Z rosnącym sercem się takim osobom podpisuje książki, bo wiadomo, że będą inspirować – bardzo dziękujemy Samorządowemu Centrum Kultury i Bibliotek w Szczucinie za świetną organizację Przystanku Afryki Nowaka! W Szczucinie w ogóle wyprzedaliśmy praktycznie wszystkie książki-cegiełki, jakie mieliśmy, trzeba było szybko kombinować dostawę kolejnej partii do naszego następnego miejsca zamieszkania.

Rankiem ruszyliśmy w kierunku na Nową Dębę. Już sam początek warty był wspomnienia, jechaliśmy przez Wąmpierzyce, które dostarczyły nam mnóstwo materiału do żartów i gier słów. Nawet się zatrzymaliśmy przy najstarszej pani, jaką spotkaliśmy i spytaliśmy jej, czy można tu chodzić po zmroku. Twierdzi, że tak, ale że miała zęby spiłowane w trójkąty, to nie bardzo jej uwierzyliśmy.

W Nowej Dębie czekała na nas niespodzianka, która w zasadzie niespodzianką nie była, bo Norbert już wcześniej zdradził nam, że będziemy mogli skorzystać z BASENU! Nie z bajorka, nie z lodowatej rzeczki, ba, nawet nie z prysznica, a z prawdziwego, rzetelnego basenu. Nowa Dęba miała dla nas jeszcze jeden luksus w zanadrzu. Na obiad zatrzymaliśmy się w świetnej restauracji i na obiad zjedliśmy takie pyszności jak kruche pierożki ze szpinakiem i z sosem Dor Blue podane z bukietem sałat polanych sosem winegret. Mmm, uczta była absolutnie wspaniała, czuliśmy się jak młodzi bogowie na wieczerzy u samego Odyna! I wreszcie nie zjedliśmy pizzy…!

Wieczorem pokaz o Sudanie miał Grzesiek Król, prezentacja miała charakter raczej kameralny, ale i tak pojawił się kolejny wierny czytelnik Rowertouru. Brawo! A po pokazie wreszcie można było wskoczyć w kostiumy (w dużej mierze kupione na targu w Nowej Dębie godzinę wcześniej) i na bombę do basenu! Okazało się w dodatku, że to nie tyle basen, ale mały aqua park, więc i wybąbelkowaliśmy się w jacuzzi, i wygrzaliśmy się w saunie i naśmigaliśmy się na zjeżdżalni. Basen był prawie pusty, objęliśmy więc zjeżdżalnię w całkowite władanie i więcej kalorii spaliliśmy, wbiegając po jej schodkach, niż podczas całego dnia pedałując.

Rano opuścił nas Grzesiek i Kasper, razem pojechali do Rzeszowa, a my dalej, do Zaklikowa. Wybraliśmy trasę, która miała dwa długie fragmenty przez Puszczę Sandomierską. Pierwszy był prosty jak strzała na odcinku kilku kilometrów, utwardzony, komarów było zaledwie kilka – istna sielanka! Mknęliśmy więc wśród borów, gdzieniegdzie było jeziorko z czaplami, czasami polana. Z optymizmem więc skierowaliśmy się prosto na drugi odcinek przez Puszczę. Pierwsze metry od skrętu na skrót przez puszczę nas zupełnie zdezorientowały. Owszem, był piasek i to dużo piasku i trzeba było mozolnie pchać rowery, ale nie takie rzeczy przecież robił Nowak! Gorzej było z tą czarną chmurą na niebie. Nie, to nie nadciągająca, kolejna wakacyjna burza, to dzikie, nieprzebrane hordy komarów zwietrzyły praktycznie niczym nie osłoniętą, w tym upale skórę i niczym na kreskówce ustawiły się w kształt strzałki i zmasowanym atakiem uderzyły. Nie wiadomo było co robić – jechać i uciekać się nie da, biec przez tę pustynię też nie bardzo, a jak się po prostu szło, to mali krwiopijcy szczelnie pokrywali każdy centymetr ciała. A do tego, zupełnie niespodziewanie, momentami Sahara, na jaką trafiliśmy, zamieniała się w dżunglę w Ugandzie z wielkimi bajorami, niechybnie domami tych bezczelnych insektów. Trzeba było podjąć jakąś decyzję. Machając rękami tak, że zasililibyśmy w ekologiczną energię średniej wielkości miasteczko i jednocześnie polewając z wiadra na siebie środki przeciw komarom, zrobiliśmy głosowanie – odwrót czy „nie takie rzeczy robiło się ze szwagrem po pijaku” i brniemy dalej. Wynik: 3 do 1 dla szwagra (przeciw była jedna Kejti, ale nie wykazywała zbytnich oporów przed dalszym zanurzeniem się w jedyne na świecie skrzyżowanie pustyni z tropikalnym lasem deszczowym.

Pchaliśmy tak rowery przez 5 kilometrów. Jak sprawdzaliśmy potem statystykę naszego przejazdu na wypaśnym sprzęcie Kejti, wyglądało to niezwykle uroczo: pierwszy kilometr – 3 min, drugi – 4 minuty, trzeci – 3,5 minuty, czwarty – 2 minuty i tak dalej aż do dwudziestego dziewiątego – bęc! osiemnaście minut, potem dwadzieścia, ale tak hitem był kilometr nr 32. Pokonanie go zajęło nam 25 minut. Oj, spadł nam ewrydż, spadł.

Brudni, zakurzeni, z masą bąbli, z urwanym łańcuchem (znów Michał – miał za dużo siły w nogach), wysuszeni dotarliśmy na skraj przeprawy. Asfalt! Ileż może dostarczyć on radochy!

W Zaklikowie znów spotkaliśmy się z Norbertem, który przyjechał specjalnie na swój pokaz o Angoli. Wieczorem dołączył do nas Tomek i Agnieszka, niestety w ekipie zabrakło Henryka, który się rozchorował tuż przed startem swojego odcinka.

Do Zakrzówka mieliśmy zaledwie 30km, postanowiliśmy sobie nieco skomplikować życie i pojechaliśmy naokoło przez Park Krajobrazowy Lasy Janowskie. Strzał w dziesiątkę! Lasy były cudne, pachniały zniewalająco, słońce wydobywało zapach żywicy i było tu całkiem mało komarzysk! Świetna trasa, fantastyczne miejsce na rower. Jeszcze tylko niesamowita pizzeria na rynku w Modliborzycach, udział w weselnym pochodzie przez miasteczko i całkowicie nasyceni dzisiejszym dniem dotarliśmy do Zakrzówka.

A w Zakrzówku swój pokaz (a może raczej show) miał Piotrek Strzeżysz, który sprawił, że nawet starsze panie siedzące za naszymi plecami niemalże płakały ze śmiechu – wiadomo, nauczyciel! Świetna robota!

W Zakrzówku królewsko ugościła nas pani Joasia Gips i Tomek Kuśnierz, lokalny społeczny działacz i przedstawiciel władz. Z panią Joasią bardzo chcieliśmy się zobaczyć, powiedzieć o niej, że od dawna śledzi losy sztafety, to za mało powiedzieć! To nasza niezwykła fanka i bardzo chcieliśmy ją poznać nieco lepiej. Teraz już wiemy, w Zakrzówku jesteśmy zawsze mile widziani, a Afryka Nowaka nie gościła w gminie Zakrzówek po raz ostatni! Do zobaczenia!

więcej zdjęć wkrótce:


Comments are closed.

Design: ITidea
Hosting: Seetech - Wdrożenia Microsoft Dynamics NAV